poniedziałek, 21 kwietnia 2014

"Ukochane święta wielkanocne"

Święta Wielkanocne lubię ze względu "normalnego" na dni wolne, miodownik i białą kiełbasę. A ze względu "nie normalnego" lubię, bo dzieje się najważniejsza rzecz dla chrześcijan - Zmartwychwstanie. Ale to nie o tym będzie post. To zaczęło się  w piątek (18.04). Rufi cały dzień był taki "smutny" ni to za piłką nie chciał latać, nawet sztuczek nie chciał robić - cały czas spał. Pomyślałam ,,No dobra, może po prostu mu się nie chce ?". Dałam mu kilka przysmaków z animiboxa (bo przyszedł) min. czekoladę i cienkie paski które podzieliłam na kilka części.
Kilka minut później Rufek zszedł z łóżka i położył się na dywanie. To nic niepokojącego, prawda ? Ja siedziałam na łóżku i oglądałam film. Nagle słyszę piski. Odwracam się, a Rufi się trzęsie, jest skulony i piszczy. Od razu wiedziałam, że coś nie tak. A jako iż jestem straszną histeryczką łzy same napłynęły mi do oczu, wybiegłam na korytarz i powiedziałam mamie co się dzieje, powiedziała żebym zadzwoniła do taty kiedy będzie i pojedziemy do weterynarza ( moja mama miała operację i nie może prowadzić). Jako, że mieliśmy jechać musiałam złapać białego, ale nie tak szybko się to udało. Gdy chciałam wziąć go na ręce to gryzł, nie dało się go nawet dotknąć i na dodatek wszedł za łóżko. Moja siostra go jakimś cudem zagoniła do kąta i złapałam go do legowiska. Pojechaliśmy. W gabinecie czekaliśmy dosłownie pół godziny, ale przed nami była usypiana świnka morska. Gdy już weszliśmy do gabinetu opisałam weterynarzowi to co się dzieje. Badał go jakieś 10 minut, ale nie było łatwo. Rufi się wyrwał i gryzł. Wet poprosił by ktoś go potrzymał - popatrzył na mojego ojca, ale to ja go musiałam trzymać, bo to mój pies i mnie może gryźć. Wet nie wiedział co mu jest, ale widział, że to coś związanego z gruczołami okołoodbytowymi. Stwierdził, że ma jakieś zapalenie. Chciał mu to wyczyścić, ale Rufi się nie dawał i stwierdził, że trzeba mu dać jakąś narkozę i dopiero wtedy się uda. Dał mu dwa zastrzyki, jeden w kark i drugi w pupę. Chciałabym zauważyć, że ten weterynarz nie był zdecydowany. "A może to, a może tamto" - po prostu nie wiedział. Podczas dawania zastrzyków musiał podjąć 4 próby przy jednym, bo Rufi się nie dawał. Przy przedostatnim przebił mu naczynie i polała się krew. Powiedział, żeby przynieść jakiś koc. Przyniosłam i legowisko i koc który był w nim. To nic nie dało i trzeba była założyć kaganiec. Wet powiedział abyśmy wyszli. Mój ojciec w poczekalni zaczął się na mnie drzeć, że czemu ja kagańca nie wzięłam. Powiedziałam mu, żeby zaczął odróżniać do jasnej cholery szelki od kagańca ! Ale w końcu się udało. Na koniec dał nam jeszcze numer i adres do swojego kolegi z miasta obok, że gdyby się coś działo, to żebyśmy tak zadzwonili albo podjechali. A i jeszcze wcześniej go ważył. Rufek waży 4,1 kg. Powinien schudnąć ? (czekam na wasze rady)

Czułam się za to tak bardzo winna, że to wszystko moja wina, że to ja mu coś dałam do jedzenia, że to wszytko przeze mnie, że jeśli coś się stanie mojemu psu, to wszystko będzie moją winą. A podczas jazdy do domu mój ojciec powiedział mi w twarz, że to moja wina, że go nie wyprowadzam. (Fakt, późnym wieczorem chodzę na jakieś 5 minut, bo po prostu się boję. Już kiedyś miałam niemiłą sytuację o której nie chcę wspominać. ) Jak to usłyszałam to miałam ochotę zapaść się pod ziemię i czułam się jakby tysiące igieł wbijało się we mnie. Przyjechaliśmy do domu. Ja poszłam z Rufim na górę.

Następnego dnia (19.04) było, a przynajmniej wyglądało jakby było dobrze i nie było potrzeby jechania do weta. Rano pokłóciłam się z ojcem, nie ważne o co. Potem przyjechała do mnie kuzynka. Rufcio siedział na dole. Około godziny 14:30 leki przestały działać choć miały działać 24 h. Zaczęło się od nowa - drgawki, piski i podkulone łapy. Zadzwoniłam do weterynarza, ale tym razem do kolegi tamtego weterynarza. Uprzedziłam, że przyjedziemy. Pojechaliśmy. Na budynku (to taki mały osobny budynek) było napisane co klinika oferuje. Byłam pod wrażeniem, bo ten wet miał tam wszytko i do tego był chirurgiem. Gdy już nas przyjął zaczęło się badanie. Powiedział, że jeśli chcę to mogę wyjść. Wyszłam razem z kuzynką (pojechała ze mną). Czekałyśmy. Pan wyszedł z Rufim na rękach i powiedział by mu ściągnąć kaganiec (założył mu), bo może zwymiotować. Wyszłam z nim na zewnątrz. Zwymiotował, ale nie dużo no i dostał głupiego jaśka. Ojciec go wziął i weterynarz poszedł z nim do gabinetu (ojciec wcześniej gdy cały czas jak czekałam w poczekalni był z w gabinecie). Okazało się, że to zapalnie gruczołów okołodbytowych. Pan weterynarz je wyczyścił i pojechaliśmy do domu. Resztę dnia Rufi spał. Wieczorem rozłożyłam koc na trawie i wyniosłam go w legowisku. Nie dawał się brać na ręce, z resztą dalej nie daje.

Wczoraj (20.04) rano wstałam o 7:30, a mieliśmy jechać do kościoła. Zeszłam na dół zobaczyć gdzie Rufi. Był w sypiali u rodziców. Ojciec zaczął się drzeć żebym się ubierała, bo nie będzie czekać. Poszłam się ubrać. Jak zakładałam bluzkę ojciec mnie zawołał, Rufi obsikał kołdrę i poduszkę. Powyzywał mnie i powiedział, że do żadnego weterynarza już nie pojedzie. I znowu - moja wina. I ja się pytam - na jaką cholerę zamykają go w sypialni, jeśli wiedzą, że sika na łóżko ?! Ojciec powiedział, że on nie jedzie do żadnego kościoła i my też nie jedziemy. Godzinę potem zawiózł moją mamę, siostrę i mnie do wujka (brata mamy). Rufi miał iść do moich dziadków, nie chciał go tam brać. Mój ojciec mógł go wziąć, ale ja wolałam sama go zaprowadzić, bo nie chciałam go o nic prosić. Gdy już byłam w połowie drogi zatrzymał się przede mną (autem) i powiedział, że go zawiezie. Wpakowałam go do auta, a ojciec powiedział, że JA popsułam święta, super. Później poszłam z siostrą do babci, bo wcześniej wujek odwiózł mamę. Babcia (od strony ojca) powiedziała, że mam ciężki grzech na sumieniu bo nie wyszłam z psem (WTF O.O ?!). Nie wyszłam z nim, bo jej ukochany syn wydarł się na mnie, że mam się iść ubierać. Musiałam też znaleźć sobie jakiś transport do weterynarza. Dziadek powiedział, że mnie zawiezie i od razu zaszczepi Kirę :) A ojciec niech sobie daruje, potyczki na słowa, bo nawet gołąb jest od niego mądrzejszy. Mama wieczorem w domu chcąc załagodzić atmosferę powiedziała żebyśmy zagrali w karty. Rufi spał w legowisku w kącie w salonie, a my graliśmy. Choć muszę przyznać, że mamie się to nawet udało.
To już koniec i mimo, że mamy już Wielki Poniedziałek, to życzę wam Wesołych Świąt :)
Oczywiście zdam wam relację z jutrzejszej wizyty i chcę przeprosić za nie komentowanie, nie miałam internetu od czwartku :/
Pozdrawiamy!

7 komentarzy:

  1. Cavalier mojej koleżanki miał kiedyś zapalenie gruczołow okołoodbtyowych, jednak przechodził to łagdoniej- pewnie ten stan zapalny nie był tak "zaawansowany". Oby już z Rufim było lepiej,a Tobie życzę, abyście dogadywali się lepiej z ojcem. Dawno u Was nie byłam, o zgrozo!, jednak zauważyłam,że piszesz dużo lepiej, co jest zdecydowanym plusem! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. u mnie tez zawsze jest,ze to moja wina jak pies cos zrobi... no trudno, moze na nastepny rok swieta beda lepsze, ja rowniez lubie swieta ze wzgledu na to,ze jest wolne... pozdrawiamy! Wiktoria i Dexter:)
    dexter-labrador.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Przykre czytać takie historie. Rodzice kupują dziecku (bo zdaje się pełnoletnia nie jesteś) psa, a potem całą odpowiedzialność zwalają na niego, kiedy coś jest nie tak...
    Niech Rufi szybko wraca do zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Baddy miał (jak to bywa u Labków) zapchane gruczoły,z początku nie wiedzieliśmy co jest nie tak i pies w okolicy odbytu wygryz sobie sierść,niemal do mięsa.nie miła sytuacja z tatą...

    pozdrawiamy
    Ola i Baddy. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedny Rufi, oby wszystko było z nim dobrze.
    Przykro mi, że twój tato to powiedział. Nie martw się, to nie twoja wina! Twój tato był pewnie zdenerwowany, ale to go nie usprawiedliwia. Może powinnaś porozmawiać z tatą. Ja na miejscu twojego taty wieczorem sama bym wychodziła z psem, po prostu bałabym się o swoje dziecko.
    A to z tym ciężkim grzechem pozostawię bez komentarza, bo mogę się przy tym jedynie zaśmiać.

    Pozdrawiam,
    thestryofmydog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Niech Rufi szybko wraca do zdrowia.
    Nie martw się, przecież to nie twoja wina, widocznie tak miało być, my już nie mamy na to wpływu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Biedny Rufulek. :C A co do wagi, to Alex waży tyle samo. xD
    Pozdrawiam i życzę zdrowia Białemu. :)

    Angie

    OdpowiedzUsuń

Zanim napiszesz :
1. Stosuj ortografię i kulturę
2. Jeśli zareklamowałeś/aś już swojego bloga, nie rób tego ponownie.
3. Pomyśl zanim napiszesz
4. Nie obrażaj użytkowników bloga
Dziękuję